środa, 11 września 2013

Cierpienie dziecka jest najokrutniejszym widokiem jaki przyszło oglądać nam, ludziom.



Diagnoza lekarza, kolejna w moim życiu w niedługim odstępie czasowym, jest nieubłagana. Nowotwór. Kości. Tylko 5 % maluchów zmagających się z rakiem, zapada na tę chorobę. I właśnie w tych kilku procentach jest moja Dominiczka. Siedzę w ciemnej sali, trzymając w dłoni jej drobną rączkę i znów mam ochotę płakać. Ja, dorosły mężczyzna, rozklejam się jak dziecko.

Gdy otworzyła swoje przerażone oczka po raz pierwszy, byłem silny. Uśmiechałem się, żartowałem że kosmici robią jej badania na nadprzyrodzony pierwiastek, kroplówka, tak boleśnie raniąca jej rączkę, wstrzykuje czarodziejski płyn. Nie okazywała już strachu, gdy Sebastian położył się obok niej na łóżku, wbrew zakazom salowej i mocno ją przytulił. Śmialiśmy się we trójkę z jej rurki w nosie, udając zaobrączkowane hipopotamy. Przywiozłem aparat, przemyciłem go na salę i robiłem jej sesję zdjęciową w lśniącym trenie i brokacie na policzkach, za co zostałem zrugany przez lekarza. A jak inaczej miałem wywołać uśmiech na zbielałej buźce mojego dziecka? Człowiek bez wyobraźni. Dopiero gdy zmęczone od śmiechu ciałko osunęło się bezwładnie na poduszkach, a babcia zabrała Sebastiana, mogłem zmyć z warg przylepiony uśmiech.

Chowam twarz w dłoniach i już nie kontroluję słonych kropel płynących po moich policzkach. Nieprzespana noc i dzień pełen nadludzkiego psychicznego wysiłku daje się teraz we znaki. Słabnę, a nie mogę ani na chwilę zmrużyć oczu, muszę czuwać. Ocieram zaczerwienione oczy i pustym korytarzem udaję się do automatu z kawą. Poganiam ekspres, który zdecydowanie za wolno pracuje, wlewając czarny płyn do plastikowego kubka. Węglowodany z cukrem w postaci batonika dopełniają elementy niezdrowego posiłku. Ale ja już nie jestem sportowcem. Nie muszę dbać o kalorie. O to, że mój kaloryfer zaleje fala tłuszczu.

- Co tu robisz?- pytam zdziwiony, widząc ją pod drzwiami sali.
- Przyszłam dotrzymać ci towarzystwa- uśmiecha się, a ja jestem po raz kolejny wdzięczny losowi, że postawił ją na mojej drodze. Bo rozmowa z kimkolwiek będzie teraz zbawienna. Otwieram przed nią drzwi i wskazuję miejsce obok swojego dyżurnego. Siada skulona, obejmuje kolana wątłymi ramionami i przygląda się śpiącej dziewczynce. Milczymy. Nie potrzebuję wypowiadać żadnych zbędnych słów. Wypijam duszkiem espresso i zagryzam czekoladowym batonikiem. Mam wrażenie że chrupanie odbija się echem w całym szpitalu.

- Nie umiem sobie z tym poradzić- odzywam się w końcu, po długich minutach ciszy.
- Wiem.
- Dlaczego to właśnie ją spotkało?- załamuje mi się głos, nie jestem w stanie dłużej tego znieść.
- Na to pytanie nikt nie zna odpowiedzi- szepcze i spogląda na mnie.
- Jakim prawem Bóg pozwala na cierpienie dzieci?- buntuję się, tracąc panowanie nad sobą.
- Spytaj go.
- Przestałem w niego wierzyć.
- Dlaczego?
- Bo wszystko mi odebrał.
- W takim razie twoja wiara była nikła.
- A ty, wierzysz?- zirytowany odbijam po raz kolejny pałeczkę.
- Nigdy nie wierzyłam.
- To dlaczego mi wytykasz niedoskonałość?
- Bo znam Twoją wiarę. Znam katolików. Słyszałam o Hiobie. Już zapomniałeś jak Bóg Go doświadczył, by potem obdarować szczęściem?- powaga, to przez nią przemawiało.
- Nie chcę być jak Hiob. Chcę by moje dziecko było zdrowe- rwę włosy z głowy, zalewa mnie fala frustracji którą niemal czuję w każdej swojej tkance, tak mocno i realnie.
- Może tak miało być?- sugeruje, ściskając moją rękę, która dziwnym trafem znalazła się w jej drobnych dłoniach.
- Sądzisz że ktoś planuje z góry nasze cierpienie? Jakim prawem? To jakiś chory żart, zabawa Boga- syczę, zdając sobie doskonale sprawę że bluźnię. Ale muszę to wykrzyczeć. Pozbyć się tych natrętnych myśli krążących w mojej głowie i ciążących niczym tony marmuru.
- Nie znam zamiarów Boga. Wiem, że skoro tak cię doświadcza, to ma w tym jakimś cel- odpowiada, broniąc przecież zupełnie nie swojego terytorium poglądowego.
- Nic nie wiesz, nie masz prawa mnie osądzać- mrożę ją spojrzeniem, znika gdzieś wcześniejsza delikatność i wrażenie jakie na mnie zrobiła.
- Nie osądzam cię, Krzysztofie.  I doskonale wiem co czujesz- przymyka swoje śliczne oczy i widzę łzę spływającą po jej porcelanowym policzku. Głos zamiera mi w gardle, nie umiem wypowiedzieć ani jednego słowa. Nawet wtedy, gdy wstaje, puszcza moją dłoń i wychodzi bez słowa. Nie mam siły za nią biec. Nie chcę. Nie potrafię.

- Tatusiu…?- senny głosik Dominiki sprowadza mnie na ziemię. Materializuję się przy jej łóżku i przytulam drobne ciałko.
- Miałaś zły sen?- pytam, gładząc jej lśniące włoski, których nie zjadła jeszcze chemioterapia.
- Nie. Śniłeś mi się ty. I nie chciałam się obudzić, ale teraz mi smutno że to już koniec- pochlipuje dziewczynka, a ja mocniej tulę ją do swojej rozedrganej jeszcze piersi. Tętnica szyjna pulsuje jakby zaraz miała przebić powłokę skóry, a palce weszły na własne, niekontrolowane tory drżeń rodem z parkinsona.

~*~

Trochę filozoficznie, zupełnie nie po mojemu. Ale tak musi być.

Powoli tracę wiarę w sens blogowania, bo moja krótka przerwa w komentowaniu spowodowana egzaminem, objawiła się w zmniejszeniu o połowę liczbę komentarzy. No cóż, życie. Szkoda że dopiero podczas takich sytuacji mogę poznać prawdę...
Dziękuję wszystkim które trzymały mocno kciuki- ZDAŁAM! Teraz spełniam się na praktykach, i czuję że odnalazłam swoje powołanie. Bzdety? Może. Ale ja jestem przeszczęśliwa i chcę tu zostać jak najdłużej. 
Kocham Was wszystkie i dziękuję za wsparcie, S. :*

18 komentarzy:

  1. Mogę się popłakać? Nie jestem empatyczna ale krzywda dzieci zawsze robi na mnie ogromnie wrażenie. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym być na miejscu Krzysia. Śmiertelna choroba dziecka, to największa tragedia jaka spotyka rodzica, Nigdy, przenigdy matka czy ojciec nie powinni żyć dłużej od swoich dzieci.

    Kochana ja to mówią "najbrutalniejsza prawda jest lepsza niż najsłodsze kłamstwo" i tego się trzymajmy!
    No i oczywiście gratuluję pozdawania wszystkiego:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Są ludzie i parapety droga S. Nie zniechęcaj się bo jesteśmy my dla których twoje historie są ważne. Byłam jestem i będę. Deal with it! :) Nie ma załamywania się ! :) Mega gratulacje że wszystko pozdawałaś :*

    O kurcze. Nie chciałabym się nigdy znaleźć na miejscu Krzysia. Cierpienie i śmiertelna choroba dziecka to chyba największa zbrodnia tego świata. I gdzie tu jest was pełen zbawienia i dobroci bóg? Jakim cudem bóg pozwala na takie zbrodnie? Dla mnie takie rzeczy kwestionują jego istnienie. Bo jest dobry i sprawiedliwy? Bzdura...

    OdpowiedzUsuń
  3. Odpowiedzi
    1. Nie da się przeczytać bez uronienia łezki. Nie wiem jakie musi mieć ktoś serce z kamienia, żeby go nie wzruszyła ta historia. S. mówiłam Ci już, ale powtórzę: nie jesteś świadoma chyba w pełni jak potrafisz przedstawić po części może fikcyjną z elementami fantastyki historię, która wydaje się być realistyczna. Czytając mam wrażenie, że rzeczywiście znam bohaterów, wiem o ich tragedii, a jestem tak bezsilna jak gdyby ktoś związał mi ręce a usta zakleił taśmą :C
      Nadal nie wyjaśniło się kim jest Nieznajoma? Mam nadzieję, że to realna postać, a nie jakaś fatamorgana.
      Również jestem wierząca, ale nie pojmuję dlaczego ten dobry Bóg skazuje na takie cierpienie te maleńkie istoty? Dorosły jakoś sobie poradzi z tym bólem, bo musi, bo jest świadomy, ale co ten Maluch Mu zrobił? Może bluźnię? Księżom dobrze jest tłumaczyć innym, ale największy ogrom ciężaru spada, gdy nas, naszych najbliższych złapie takie cierpienie.
      Podobno zamierzenia boskie przekraczają granice ludzkiego rozumu, dlatego nie możemy tego pojąć?
      Też zabawiłam się w filozofa...

      Misiu, my, te najwierniejsze zawsze z Tobą bedziemy, bo chcemy czytać co piszesz, a nie czekać aż nam się odwdzięczysz w postaci komentarza -.-
      Gdy ja weszłam w świat blogowania już wiele blogerek funkcjonowało czynnie, ale w ostatnim półroczu nagły przypływ nowych dziewczyn. Nie zamykam ich wszystkich w jednym worku, ale z wieloma wiemy jak jest. Dlatego kieruj się tymi, które są z Tobą na dobre i na złe. Cieszę się, że robisz coś co sprawia Ci radość.
      Ściskam ;* <3

      Usuń
    2. * (...)po części może fikcyjną z elementami(...)
      Nie fikcyjną, a realną miało być.

      Usuń
  4. A ja musiałam sobie włączyć Zimmera... Bo przy tym najlepiej mi się czyta, komentuje, wczuwa w sytuację. Bo najlepiej się przy tym pochlipuje... ;(

    Za nic w świecie nie chciałabym się znaleźć na miejscu Krzyśka. Chyba nie ma nic gorszego, niż śmiertelna choroba dziecka; niż patrzenie na to, jak ono powoli odchodzi z tego padołu... Dla rodzica to jest ogromny cios, cios prosto w serce, który boli bardziej niż wszystkie problemy całego Kosmosu razem wzięte. Bo niewyobrażalną rzeczą jest to, że rodzice żyją dłużej niż własne potomstwo.
    Kim jest ta Nieznajoma? To pytanie ciągle mnie nurtuje i nieustannie krąży po mej głowie, szukając odpowiedzi... Postać rzeczywista czy wyimaginowana w podświadomości Ignaczaka?

    Kochana, nie rezygnuj z czegoś, co do tej pory sprawiało Ci tyle satysfakcji i przyjemności, tylko dlatego, że masz mniej komentarzy. Kto wychodzi z założenia "koment za koment" niech się wypcha i lepiej niech nie zaśmieca Ci postów swoimi (czasem) nieszczerymi opiniami. Najważniejsze, że zostały z Tobą te najwierniejsze czytelniczki. :*

    ściskam Cię, Ziomeczku :*
    Pati.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja jestem wierząca. Chociaż nigdy nie zrozumiem, po co Bóg nas doświadcza. Szczególnie takie małe bezbronne istotki. Podobno my nie jesteśmy w stanie ogarnąć rozumem jego zamiarów. Może. Może to doświadczenie Krzysia ma jakoś wyjść na dobre. Ale nie wiem jak cierpienie dziecka może wyjść na dobre.
    Mam nadzieję, że nie pomyślisz, że jestem młodą dewotką :]
    Nigdy nie komentowałam twoich opowiadań ale od dzisiaj zacznę. Zawsze z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
    Gratuluje zdanego egzaminu :]

    OdpowiedzUsuń
  6. No i dobra. Masz co chciałaś. Beczę jak bóbr. Pytania Krzysia znam na pamięć, sama zadawałam je kilka tygodni temu.
    Już myślałam, że stanęłam na nogi, tak mi się zdawało. Udawałam całymi dniami, że jest super, radzę sobie rewelacyjnie i dajcie mi spokój, przecież SIĘ UŚMIECHAM! Gówno prawda.
    Wracasz do mieszkania, zmywasz makijaż, zakładasz dres i beczysz w poduszkę. To już nawet nie jest płacz, tylko zwierzęcy jęk. Próbujesz ukoić zbolały umysł, serce, które już dawno pękło na setki kawałków. Pomaga? Ani trochę.
    W końcu obwiniasz Boga, o nieobecność, niesprawiedliwość. Krzyczysz, że Go nienawidzisz i że ma zniknąć z twojego życia. Kpisz z Niego i udajesz, że cię to nie rusza. A potem się nienawidzisz.
    Bardzo bym nie chciała żeby Krzysia, którego wykreowałaś, spotkał taki los, jak mnie. Bardzo bym nie chciała, by Iwona pojawiła się w jego życiu z powodu choroby córki i tylko dlatego mieliby do siebie wrócić.
    Za to bardzo bym chciała, by kobieta, która pojawia się w szpitalu, zagościła na dłużej w życiu Ignaczaka.
    ściskam.
    Ty wiesz.. <3

    OdpowiedzUsuń
  7. eSia, no weź, nie rób tego. Chyba wszystkie będziemy musiały się do tego przyzwyczaić, że ten świat blogowy się kurwi. Nie jest już tak sympatycznie jak wcześniej, weszła metoda czytania tylko dla komentarzy, zamiast cieszyć się z grona czytelniczek wiele blogerek zbiera te opinie i nakłania do ich większej ilości. Bądźmy normalne, pierdolmy to i zostańmy. ♥
    Gratuluję zdania egzaminu i owocnych praktyk, szpital jednak potrafi w pozytywny sposób zamotać w życiu człowieka. :*

    Boże, znowu boli. Tak strasznie. Tak cholernie. Chciałabym wziąć trochę tej melancholii z Igły, chciałabym ulżyć małej Dominice, najniewinniejszej istotce, w tym syntetycznym cierpieniu. Ale, kurwa mać, nie mogę. Mogę tylko to przeżywać razem z nimi, czuć ich ból i rozpieprzać swoją mentalność na kawałeczki. Ona - taka maleńka, z całym życiem przed sobą, z owocną zapewne przyszłością. On - w idealnym wieku na prawdziwe ojcostwo, kochający ją całym sercem. Nie no, tak być nie może. Boli, boli i jeszcze raz - boli.
    Niby jestem katoliczką. Ale w takich sytuacjach zaczynam się zastanawiać, czy Bóg sobie kpi, czy to naprawdę jakiś zaplanowany los.

    Całuję, Parówciu. :**
    Caro.

    OdpowiedzUsuń
  8. Cholernie lubię to opowiadanie i takie filozoficzne momenty. biedna Dominika, biedny Krzysztof. mam nadzieję, że dojdzie do siebie i ona i on.

    OdpowiedzUsuń
  9. Sobie zapomniałam klepnąć :/
    Poryczałam się jak głupia czytając ten rozdział. Biedna mała Dominika jest chora, a Igła robi wszystko byle o tym nie myślała. Dzieci zdecydowanie nie powinny chorować i leżeć w szpitalach tylko cieszyć się życiem.
    Krzyśkowi nie jest łatwo i widać, że się poddaje. Tylko przy Dominice zachowuje pozory. Nieznajoma po raz kolejny jest jego jakimś tam wsparciem, bo jak widać ona przeżyła podobną historię.
    Nie wiem po co Ci komentuje skoro Ty u mnie nie skomentowałaś?! :P
    Ściskam! ;*

    OdpowiedzUsuń
  10. Melduję się! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ej, czy ja płaczę? To takie niesprawiedliwe. Moja babcia zawsze powtarzała, że "melene spod sklepu którym nie zależy na niczym żyją do osiemdziesiątki, a dzieci umierają zanim się jeszcze zdołają narodzić". Coraz bardziej intryguje mnie kobieta. Kobieta, która daje częściowe ukojenie zdruzgotanemu ojcu. Dominika. Jest taka świadoma co się wokół niej dzieje i chyba to jest w tym wszystkim najgorsze.

      Co do komentarzy to rozumiem cię w stu procentach. To przykre, lecz prawdziwe.

      Całuję, Camilla. <3

      Usuń
  11. Podpisuję się pod pierwszym akapitem w całości! Komentarz za komentarz. Taki jest teraz blogger.

    OdpowiedzUsuń
  12. O Boże zaskoczyłaś w stu procentach nie za bardzo wiem co napisać.
    To straszne niesprawiedliwe. Czemu winne sa wszystkie chore dzieci. One nawet nie dostały szansy na normalne zycie. Zostały skazane na chorobę.
    Żal mi Krzyśka stracił wszystko, ale według mnie za ostro potraktował tą kobiete. Ona chciała mu pomóc.
    Ciągle nie wiemy kim ona jest. Ona jest jedną wielką tajemnicą.
    Gratuję zdania egzaminu !!!!!!!!!
    A komentarzami się nie przejmuj my zostaniemy na zawsze
    POZDRAWIAM
    WINIAROWA:)

    OdpowiedzUsuń
  13. nadrobiłam zaległości i aż nie wiem, co powiedzieć.
    często zdarza się tak, że niewinne dzieci cierpią najbardziej. szkoda mi Krzyśka, właśnie cierpienie dziecka dla rodzica jest chyba jedną z najgorszych rzeczy, przez które mogą przechodzić rodzice. zastanawia mnie czy Iwona opuściła Krzyśka i dzieciaki i teraz nawet nie odwiedziła Dominiki w szpitalu. tak jak każdą czytelniczkę zastanawia mnie, kim jest właśnie ta nieznajoma. podziwiam ją za bronienie wiary, nawet jeśli w nią nie wierzy. ja na jej miejscu chyba bym tak nie potrafiła.
    co do tych komentarzy, to może nawet i lepiej, że dowiedziałaś się tego teraz. taki jest właśnie te światek. ale wiedz, że wierne czytelniczki a nie kolekcjonerki komentarzy, zawsze będą z tobą. :*
    pozdrawiam, Jagoda :*

    OdpowiedzUsuń
  14. Ponownie mam ciarki na całym ciele i momentalnie zrobiło mi się zimno. :( Znów muzyka oddaje nastrój całemu rozdziałowi, ja, znów płaczę.
    Sama kiedyś zastanawiałam się, dlaczego Bóg daje cierpienie dzieciom. Niewinnym istotkom, które zamiast cieszyć się dzieciństwem, muszą brutalnie dorosnąć i tworzyć własną skorupę, utwardzającą na wszelki ból, cierpienie, niesprawiedliwość...
    Za bardzo się chyba rozkładam xd
    Najgorsze, że Krzysiek jest w tym wszystkim sam, nie ma nikogo przy sobie, oprócz tajemniczej nieznajomej. :(
    Powiem Ci, że filozofowanie jak najbardziej mi odpowiada, zwłaszcza Twoje <3
    Ja idę pozastanawiać się jeszcze nad wszystkim. Czekam niecierpliwie środy.
    Całuję, Twoja Happ ;* ♥

    OdpowiedzUsuń
  15. znowu płakałam i znowu w taki dzień kiedy akurat tego potrzebowałam!
    dziękuję Ci za ten blog, za te blogi, które piszesz ;)
    gratuluję zdanego egzaminu :)!

    a co do historii... cieszę się, że mam możliwość czytania jej, po przeczytaniu, zatrzymuję się chwilę na refleksje, co bardzo pomaga :)
    Iwona, jak mogła tak odejść bez słowa zostawiając dzieci, już nie chodzi o Krzyśka, bo mogła mieć pretensje i żal do niego, że cały swój czas poświęca siatkówce, odstawiając rodzinę na daleki plan, ale o dzieci. Jest to czego się obawiałam, to o czym pisałam na początku, na szczęście (jeśli można tak to nazwać w ogóle w tej zaistniałej sytuacji) Domi nie umarła, ani nikt z rodziny, ale przytrafiła się okropna choroba. Teraz najbardziej potrzebują siebie wzajemnie, swojego wsparcia. Domi na pewno potrzebuję mamy. Biedna, nie wyobrażam sobie co taki mały aniołek musi czuć, leżąc w szpitalu przypięta z kroplówką. Gdy sobie to wyobrażam, aż boli mnie w środku. Igła, jak prawdziwy, odpowiedzialny i kochający tatuś, nie daje po sobie poznać przy dzieciach, że jest źle, mimo tego, że serce mu pęka obraca kiedy patrzy na swoje kochane dziecko które cierpi. A kobieta? chyba najbardziej intryguje mnie ta postać pojawiająca się przy Krzyśku.

    P.S. jestem zła na siebie, że ostatnio zaniedbałam trochę bloga i nie mogłam na bieżąco przeczytać, ale już jestem i postaram się być w czas :)
    pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń